Forum www.iksiu.fora.pl Strona Główna
 FAQ   Szukaj   Użytkownicy   Grupy    Galerie   Rejestracja   Profil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   Zaloguj 

Z deszczu pod rynnę

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.iksiu.fora.pl Strona Główna -> Proza
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Czyżuś
Moderator
Moderator



Dołączył: 02 Gru 2007
Posty: 69
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Wenus

PostWysłany: Pon 19:49, 03 Gru 2007    Temat postu: Z deszczu pod rynnę

Hm... Zdecydowałam się. Piszę. Proszę o szczere komentarze. Ten fragment to tylko jakby coś mniej niż nawet prolog, ale chcę, aby się zapoznać z bohaterami Blue_Light_Colorz_PDT_01, Monisiu nie bij, że tak mało, ale czasu nie mam :cry:

POZNAJCIE DWÓJKĘ BOHATERÓW:


Od dawna nie widziałem tak przejrzystego nieba. Ale od jak dawna? Trudno powiedzieć. Chyba od momentu, kiedy uciekłem z domu… Ile to już lat minęło? Dwa, trzy?
Gwiazdy mrugały przyjaźnie, jednak to nie poprawiało mi humoru. Ostatnio wszystko się wali. Dosłownie wszystko. Szkoła zaczyna mi ciążyć, kasa się kończy, a przecież obiecałem sobie odwieszenie maski na przynajmniej rok. Dopóki ostatnie zdarzenia nie przycichną.
Spróbowałem rozkoszować się tą chwilą ciszy. Tak rzadko mam okazję tego doświadczyć. Ciągłe życie w mieście mnie męczy. Brak tam tego świeżego powietrza, nocy pełnych cykania świerszczy albo chociażby granatowego nieba nad głową w nocy.
- Czyżbyś się użalał nad sobą, Robin?
Uśmiechnąłem się krzywo, patrząc spod przymrużonych oczu na przyjaciela.
- Użalał się? No cóż, jeśli tak to nazywasz…
Zapadła cisza. Właśnie to lubię w Arturze i reszcie. Nigdy nie naciskają. Jeśli chcę im coś powiedzieć, to mówię, a oni słuchają. Jeśli nie mam ochoty się odzywać, zostawiają mnie w spokoju.
Oparłem czoło na zimnej szybie. W pokoju panował półmrok.
- Powiedz mi, kumplu, jak ty to robisz, że nigdy, nawet jeśli nie masz maski na twarzy, nie można jej dostrzec? – mruknął Artur.
- Naturalna umiejętność – odpowiedziałem niechętnie półgębkiem.
Artur chyba zobaczył, że nie jestem w nastroju do rozmowy, ponieważ oświadczył, kładąc mi rękę na ramieniu:
- To do rana, stary. Wyśpij się dobrze, bo znowu spóźnisz się na śniadanie.
W milczeniu patrzyłem, jak wychodzi. Naprawdę nie miałem ochoty na towarzystwo, a już szczególnie na jego towarzystwo. Jak to jest, że jest moim najlepszym przyjacielem, a wciąż rywalizujemy ze sobą o pozycję szefa drużyny?
Przeciągnąłem się i zeskoczyłem z parapetu. Wtedy uderzyła we mnie kolejna ironia losu. Mam czwórkę przyjaciół, którzy nawet nie wiedzą, jak wygląda moja twarz. Przynajmniej nie znają jej też moi wrogowie, co znaczy, że nie mają pojęcia kim tak naprawdę jestem. Moja tożsamość byłaby ogromną niespodzianką.

Nazajutrz rano po nieprzespanej nocy, kiedy bawiłem się moim aluminiowym shinai, oczywiście spóźniłem się na śniadanie.
W gospodzie, którą prowadzą rodzice Artura o tej porze nie było nikogo. No, prawie nikogo. Towarzystwa dotrzymywała mi jakaś czarnowłosa dziewczyna. Nie zwracała na mnie uwagi, zatopiona we własnych myślach. Pasowało mi to. Nie byłem w nastroju do pogaduszek z ciekawskimi mieszkańcami wioski.
Jednak nie uszło mojej uwadze, że dziewczyna była zaskakująco ładna. Miała delikatne rysy twarzy, na której malowało się zmęczenie, brązowe, promieniste oczy, smukłą budowę ciała.
Kiedy kelnerka podeszła do niej i spytała, czy coś jeszcze podać, tamta nie odpowiedziała, pokręciła głową i kazała zabrać talerz, chociaż jedzenie było nietknięte. Podziękowała i wyszła.
Nie miałem wtedy pojęcia, że tamta nieznajoma w przyszłości będzie tak wiele dla mnie znaczyć.

***

W pewnym momencie myślałam, że zaraz szlag mnie trafi, nie wytrzymam i przyłożę temu głąbowi. Czy na tej wsi żyją sami prostacy bez manier? Najpierw zaczepiała mnie jakaś lalunia z malinowymi, MALINOWYMI włosami, potem ten dryblas chciał się ze mną umówić, a teraz kolejny cały czas gapił się na mnie kiedy jadłam! To już jest przegięcie.
Zwolniłam kroku, po tym jak prawie wybiegłam z gospody. Byłam zbulwersowana. Po co mi to było? Jakbym nie mogła wciąż żyć w przepychu, być rozpieszczana od dnia do nocy… Ale za wszystko trzeba zapłacić. A ja wolałam uciec, zamiast płacić.
Westchnęłam ciężko. Nieświadomie skierowałam się w stronę lasu. W ciągu dwóch tygodni tutaj, drogi na polankę przy wodospadzie nauczyłam się na pamięć. Z ulgą pomyślałam, że mój dobry przyjaciel dąb nie będzie miał nic przeciwko przećwiczeniu na nim mojego diamentowego shinai…
Ominęłam zdradliwy korzeń wystający z ziemi i rękami rozgarnęłam gałęzie wiciokrzewu strzegące mojego azylu. Odetchnęłam z ulgą, klęknęłam przy rzece, a zimna woda zmoczyła nogawki moich spodni.
Wyciągnęłam dłoń przed siebie. Z nurtu rzeki, niczym wąż wystrzelił język wody, poruszający się zgodnie z ruchami mojego palca wskazującego. Uwielbiałam się bawić w ten sposób, gdy byłam mała. Dopiero dziadek obrzydził mi tą zabawę, mówiąc, że duża moc równa się duża odpowiedzialność. Wywróżył też wspaniałą, pełną cudów przyszłość swojej wnuczce, która musi teraz ukrywać się w jakiejś dziurze przed rodziną i wrogami.
Wstrząsnęłam dłonią, a woda opadła. Jeszcze przez chwilę patrzyłam w gęsty las, po drugiej stronie strumienia, ale nie kusił mnie tak, jak zawsze kusiły takie rzeczy. Dorosłam.
To niesamowite ile się może zmienić przez jeden głupi czyn. Jak bardzo może się zmienić życie wielu osób.

*panna M* wreszcie się doczekałam. ale masz sie wypowiadać nie tylko w tym temacie no.

Idź się schowaj i nie dopisuj mi nic w tym temacie!!!
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Czyżuś
Moderator
Moderator



Dołączył: 02 Gru 2007
Posty: 69
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: z Wenus

PostWysłany: Czw 22:07, 20 Gru 2007    Temat postu:

GNIAZDO RUDZIKA i IMIĘ DLA NIEZNAJOMEJ

Czasami się zastanawiam co ja mam wspólnego z tą czwórką kosmitów, nazywającymi się moimi przyjaciółmi.
Nie wiem dlaczego, ale strasznie mnie denerwują. Hm… może to nie dziwne, bo przeważnie się ze sobą kłócą, ale… Na litość są przyjaciółmi! W dodatku takimi, którzy muszą sobie ufać bez granic aby przeżyć jeden dzień. A mogłem pracować w pojedynkę…
- Robin, zróbże coś z tym idiotą!
- Sam jesteś idiotą, maminsynku!
- Dureń!
- Głąb!
- DOŚĆ! – ryknąłem wściekle.
Artur i Max spojrzeli na mnie z lekką obawą. To się nazywa autorytet.
- Możecie się zamknąć nareszcie?!? Co w was wstąpiło?!? Jesteście przyjaciółmi, czy nie?!? A może mam wam przypomnieć, że w naszej drużynie nie ma miejsca i czasu na kłótnie?!? – wydarłem się, czując drapanie w suchym gardle.
- Robin, nie byliśmy na żadnej walce już od miesiąca.
- Nie wtrącaj się – warknąłem na Arienne. Zwracając się do reszty, dodałem: - Czy możecie mi wyjaśnić w jaki sposób z piątki najbardziej zgranych osób, jakie żyją na świecie staliśmy się dla siebie zupełnie obcy?
Trafiłem w sedno. Widać to było po ich zasmuconych twarzach.
- Ludzie, żyjemy ze sobą od przeszło dwóch lat i do tej pory nie skakaliśmy sobie jeszcze do gardeł. A teraz co? Macie się zamiar pozabijać ze względu na kanapkę z wędliną? – spytałem ze złością.
Ashley westchnęła. Wstała i położyła mi dłoń na ramieniu.
- Robin, my po prostu dojrzewamy. Nie jesteśmy już czternastolatkami, którzy w większości – Spojrzała znacząco na Arienne, która właśnie zastanawiała się nad znaczeniem słowa „maminsynek” – próbują uciekać od złych wydarzeń z przeszłości. Teraz dodatkowo wracają nam charaktery wyrobione w dzieciństwie… i nie tylko. Jesteśmy swoimi przeciwieństwami, nie zauważyłeś? – Jej chłodnawy i spokojny głos zadrgał w rozbawieniu. – Ja – opanowana, cicha. Arienne – wygadana i żywiołowa. Ty – nigdy nie tracisz głowy. Max w groźniejszej sytuacji zaczyna panikować. Coraz mniej nas łączy, więcej dzieli.
Podszedłem do okna i wpatrzyłem się w migające światła miasta. No to pięknie. Nie dość, że nie mam pieniędzy, spowodowałem skandal na całe miasto, zawalam szkołę, to jeszcze drużyna mi się rozpada! Tylko pozazdrościć.
Miałem ochotę walić głową w szybę. Ciekawe ile by wytrzymała? Trzy, cztery uderzenia? Lepiej nie sprawdzać.
Obrzuciłem przyjaciół uważnym spojrzeniem. Ash już się zmyła. Swoją drogą to nie dziwne, zawsze była najbardziej tajemnicza i skryta z nas wszystkich… nie licząc mnie, oczywiście. W każdym razie Darc nigdy nie okazywała silnych uczuć, ani emocji. Jedynie rozbawienie, ciche przekleństwo, czy jęk z rozpaczy, bądź bólu. Była najbardziej opanowana.
Jednak będąc jej przyjacielem, jako tako znałem jej historię. Wiedziałem, że jej matka umarła przy porodzie (skąd ja to znam?), była wychowywana przez ojca, który nie był zbytnio miłym człowiekiem, tym bardziej, że pochodził z rodziny czarnoksięskiej. Ashley uciekła od niego przy pierwszej okazji, gdy tylko nauczyła się panować nad swoimi umiejętnościami.
Poznaliśmy się prze przypadek. Walczyłem akurat z jakimiś typkami, którzy chcieli okraść bank, gdy usłyszałem czyjś krzyk niedaleko. Ponieważ złodziei zabierała już policja, postanowiłem sprawdzić, czy ktoś przypadkiem nie potrzebuje pomocy.
Ashley była przypadkową ofiarą wybuchu Wydziału Nauk Przyrodniczych. Jakoś tak się złożyło, że zaprzyjaźniliśmy się i stworzyliśmy duet.
To były piękne czasy. Te nagłówki w gazetach: „terroryści złapani dzięki dwójce nastolatków!”, „Monstrum vs. Robin i Orlica: 0:1”.
Następny w kolejce był Artur. W pościgu za Oldbloodem zapędziłem się aż w granice wioski, gdzie mieszkał. Gdy mafiozo schronił się w jego domu, grożąc, że zabije jego rodziców, Arti pomógł mi wygrać. Zaproponowałem mu współpracę i z duetu zrobiło się trio.
Wspomniałem, jak kiedyś wyglądała nasza współpraca. Ashley nie ufała Arturowi z wzajemnością. Dwa miesiące zajęło im przyzwyczajenie się do siebie.
Potem nasza grupka wzbogaciła się o kolejnego członka. Arienne. Gadatliwą, uroczą kosmitkę. Nigdy nie potrafiłem zapamiętać nazwy planety, która była jej domem. Nie mając co ze sobą zrobić, błąkała się po mieście. Zlitowaliśmy się i przygarnęliśmy. Często Artur droczył się z nią o to i nazywał ją naszym „zwierzątkiem domowym”. Przynajmniej się lubili. Ale ja nie lubiłem zapachu spalonych włosów Artura po tych pogaduszkach. Ari zaczynała zwykle rzucać w niego piorunami. Może to był powód dla którego w końcu ogolił się na łyso?
Ostatni był Max. Na samym początku zaczynał jako nasz wróg lub raczej niezbyt lubiany znajomy. Jednak uratował nam życie w przygodzie z trytonami i zaprzyjaźniliśmy się. Zawsze było z nim dużo śmiechu.
Można sobie tylko wyobrażać, ile razem przeszliśmy. Nawzajem zawdzięczamy sobie życie i to nie jeden raz. Były ich setki, może tysiące. Mimo niesprzyjających warunków dzieciństwa, ja i Ashley nauczyliśmy się przyjaźni. Max trochę spoważniał, Artur nauczył się przegrywać, a Arienne milczeć, kiedy trzeba. Czyli mimo wszystko te dwa lata nie były takie bezsensowne.
- Dobranoc, szefie.
Uniosłem zaskoczony głowę. Zdziwiony zobaczyłem, że w salonie zostałem tylko ja i Max. Musiałem stracić poczucie czasu.
Skinąłem głową. Zrozumiał i wyszedł. Ja także wstałem i tylko na chwilę zatrzymałem się przy panelu sterowania, aby uaktywnić alarmy na noc.
Wszedłszy do pokoju, usiadłem we wnęce przy oknie i rzuciłem okiem na obraz rozprzestrzeniający się za nim.
Ogromny Pacyfik, gdzieś w oddali widać latarnię morską i kawałek zabudowanego wybrzeża. Dalej migają światła wieżowców, latarni ulicznych i samochodów.
Dilecium. Moje rodzime miasto. Schowane pod masywnymi osłonami. Nikt nie zlokalizuje go w żaden sposób, nie ma go na żadnej mapie. Samolot stąd odlatuje tylko raz w roku, a ludzie którzy wyjeżdżają zapominają o tym niewielkim raju.
Wielkie zabezpieczenia, mające chronić przed niechcianymi gośćmi, czy dowiedzeniu się o istnieniu miasta nie było przypadkowe. Po pierwsze Dilecium było stworzone po to, by w razie wojny Anglicy mogli się tu schronić, wychodząc cało z opresji. Po drugie było to najbardziej rozwinięte miasto w całej Brytanii. Testowano tu najróżniejsze rzeczy: technologie mniejszą niż nano, napoje zapewniające nieśmiertelność, bakterie leczące każdą chorobę, substancje, dzięki którym można zmienić właściwości ludzkiego DNA.
Spojrzałem na niebo. Granatowe, rozgwieżdżone. Przypomniałem sobie dziewczynę z gospody w Midget. Było w niej coś, co nie pozwalało zapomnieć tej twarzy. Czułem się tak, jakbym ją już wcześniej widział… Ale gdzie? Kiedy?
Może złoże wizytę ojcu? To by była dla niego niespodzianka. Tak ogromna, że przebiłby mnie na wylot swoim shinai, gdyby tylko mnie zobaczył.
Uśmiechnąłem się gorzko i padłem na hamak służący mi za łóżko. Nawet nie zauważyłem, jak zasnąłem.
Nie pospałem długo. Chwilę potem zadzwonił nadajnik. Nakryłem głowę poduszką, nie chcąc wstawać. Jednak nie podziałało. Przeklęty piszczał nadal.

***

Było ciemno. Dookoła latały nietoperze i sowy, a ogołocone z liści drzewa… Stop! Znowu wyobraźnia mnie poniosła.
Nie latały żadne nietoperze, ani sowy, gołych drzew tym bardziej nie było. Jednak od świtu dzieliło jeszcze kilka godzin. Leżałam na plecach, unosząc się na wodzie i wpatrując w rozgwieżdżone niebo. Czułam się na tyle dobrze, na ile może czuć się osoba w mojej sytuacji.
Praktycznie właśnie moje życie wisi na włosku. Przecież to nie do pomyślenia, żeby córka najbardziej wpływowego mafiozo na świecie uciekała z domu, ponieważ nie ma ochoty ściągać dla niego haraczy, pomóc mu przejąć władzy na świecie, a tym bardziej w przyszłości wyjść za mąż, za jakiegoś jego podwładnego.
Odetchnęłam głęboko powietrzem. Zapach lasu, dotyk wody, widok rozgwieżdżonego nieba, ciche odgłosy zwierząt rozbrzmiewające gdzieś tam w puszczy. Nie mam zamiaru martwić się o to, co będzie dalej, w takiej chwili.
Relaks. Tego właśnie było mi trzeba chwili spokoju. Tylko jak zwykle, coś musiało pójść nie tak…

***

Na wszelki wypadek drużyna trzymała się z dala ode mnie. Wiedzieli, że w każdej chwili mogę się wściec bez powodu. Bez powodu! Ha! A to dobre! Właśnie dałem się wrobić w zasadzkę naszego największego wroga, przez to Instytut Chemii rozpadł się w gruz, a ja mam kolejną porażkę na koncie!
Przejechałem dłońmi po twarzy, starając się uspokoić. Przecież trzeba znaleźć wyjście zanim resztki budynku zawalą nam się na głowę.
Rozejrzałem się dookoła. Kamienne ściany pękały pod naciskiem gruzu z wyżej położonych warstw instytutu. Najbliższe drzwi były całkowicie zasypane stertą głazów, a okien nie było, jak w każdej piwnicy.
- Wszyscy zginiemy – jęknąłem pokonany.
Miałem po prostu dość.
- Daj spokój, Robin – odparł Artur. – Nie daliśmy się zabić żadnym potworom, wariatom, więc tym bardziej nie zginiemy pokonani przez jednego człowieka.
- Tak, ale ON nie jest zwykłym człowiekiem – mruknąłem. Gdyby wiedzieli…
Artur zmieszał się.
- No, dobra nie jest zwykłym człowiekiem, ale nie na tyle nadzwyczajnym, żeby zniszczyć naszą drużynę – powiedział po chwili.
Nawet nie wiesz, jak się mylisz, pomyślałem z goryczą.
- Chyba znalazłam rozwiązanie – odezwała się w końcu Ashley. – Jeśli uda mi się stworzyć dość mocną tarczę, wtedy Max będzie mógł pod postacią jakiegoś ogromnego zwierzęcia odsunąć gruzy, tak abyśmy mogli wyjść.
Zmrużyłem oczy i spojrzałem na przyjaciółkę. Mogła się wydawać twarda i wyjątkowo silna, ale wiedziałem, że nie jest w stanie wyczarować, aż tak mocnej tarczy, by jej plan wypalił. W tym momencie ceniłem swoje życie tak bardzo, że musiałem jej to powiedzieć.
- Ash… wybacz, ale… to nie jest dobrzy pomysł. Masz kłopoty z tworzeniem tarcz, pamiętasz? Nie chcę cię urazić… Tylko chciałbym jeszcze trochę pożyć… skończyć szkołę, założyć rodzinę…
Spojrzała na mnie z lekkim rozdrażnieniem. Była wściekła.
- Uważasz, że jestem na tyle niekompetentna, aby nie stworzyć tarczy?
Nie odpowiedziałem, nie musiałem. Znała odpowiedź, jeszcze zanim zadała pytanie.
- Kto się ze mną zgadza? – spytała innych.
- Ja – mruknął Artur.
- I ja – dodała Arienne.
- Wybacz, Robin, ale ja też się zgadzam z Ash – mruknął Max.
Czeka mnie śmierć z bandą idiotów za przyjaciół.

***

Miałam tylko chwilę, aby zareagować. Czyjeś shinai uderzyło w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą leżałam. Głośny plusk przerwał ciszę. Zobaczyłam błysk metalu koło mojej lewej nogi. Złapałam broń rękami i szarpnęłam. W tym samym momencie napastnik puścił ją z drugiej strony.
Opadłam na dno rzeki, dławiąc się wodą. Jak to dobrze, że dzięki moim zdolnościom mogę oddychać w głębinach, zupełnie jak ryba.
Napastnik złapał mnie w tali i wyciągnął na brzeg. Zrobiło mi się słabo, z powodu ilości powietrza. Nie miałam siły walczyć. Mogłam tylko patrzeć, jak mężczyzna ciągnie mnie w kierunku drzew. Po chwili uspokoiłam oddech i zdołałam warknąć:
- Puść mnie!
- Proszę bardzo – odparł.
Zwolnił uścisk, a ja upadłam na ręce i kolana na ziemię. Kilka razy odetchnęłam głęboko i wstałam patrząc wyzywająco na nieznajomego, który obserwował mnie uważnie.
- Kim jesteś? – zapytałam sucho.
- Elena Venus? – odparł pytaniem.
- Jeśli tak, to co?
- Jeśli tak, to mam dla ciebie propozycję, nie do odrzucenia – powiedział, uśmiechając się przebiegle.
Wtedy zobaczyłam uderzające podobieństwo między nim, a tym chłopakiem, który gapił się na mnie w barze. Mieli takie same grafitowe oczy, krucze włosy, ostre rysy.
Postanowiłam, że wyjaśnię to później, teraz skupię się na rozmowie.
- Jesteś jakimś pomagierem mojego ojca, który wysłał cię, abyś mnie znalazł? – spytałam niepewnie. Facet nie wydawał się osobą, która chce pracować dla kogoś innego niż on sam. Jednak pozory czasami mylą.
- Nie, panno Venus. Nazywam się Martin Abhor. Obserwuję cię już od dawna i muszę przyznać, że twoje umiejętności są nadzwyczajne. Jednak potrzeba ci jeszcze treningu, aby w pełni wykorzystać twój potencjał.
- Uczyłam się u dziadka – warknęłam. – I nie potrzebuję żadnego nowego nauczyciela. Wystarczy mi to, co umiem.
- Nie twierdzę, że nic nie umiesz, Eleno. Wręcz przeciwnie. Umiesz bardzo dużo. Nie odmawiaj nigdy, zanim nie wysłuchasz oferty. – Mówiąc to nie spuszczał ze mnie wzroku. Przewróciłam oczami, ale skinęłam głową. – Mieszkam w mieście Dilecium. To nie daleko stąd. Zapewnię ci wszystko, czego będziesz potrzebować pod warunkiem, że zostaniesz moją praktykantką. Potrzeba mi kogoś, kto po mojej śmierci będzie kontynuował moje działania.
- A co to są za działania? – spytałam ironicznie.
- Głównie przejmowanie władzy nad miastem – odpowiedział po prostu.
- W takim razie pomieszkam jeszcze w tej zapadłej wsi – odparłam, odwracając się.
Było mi zimno, moje przemoknięte ubrania kleiły mi się do ciała. A mogłam przykładać się do nauki i opanować sztukę ujarzmiania ognia. Przynajmniej byłoby mi ciepło. Ruszyłam w stronę drzew, po drodze zbierając swoje rzeczy.
- Dilecium jest otoczone różnymi zabezpieczeniami. Twój ojciec nigdy cię tam nie znajdzie – dodał Abhor.
Zatrzymałam się w pół kroku. Ojciec. Spuściłam głowę. Powinnam wcześniej zdać sobie sprawę, że będzie mnie śledził, aż do śmierci. Musiałam uciekać już z Londynu, Liverpoolu i Manchesteru. No, i kilku małych miejscowości w Szkocji. To była moja szansa. Ale…
- Równie dobrze mogę się dowiedzieć gdzie jest Dilecium i pojechać tam bez twojej asysty – powiedziałam spokojnie.
- Nie, nie możesz. Jednym z zabezpieczeń miasta jest system, który po przekroczeniu jego granic usuwa z umysłu wszystkie wspomnienia na temat miasta. Nikt ci nie powie, gdzie ono się znajduje – odpowiedział z uśmieszkiem wyższości.
- W takim razie, dlaczego ty…
- Znalazłem sposób, jak oszukać system, tak jak kilka innych osób. Tylko że te osoby są już prawdopodobnie martwe i nie powiedzą ci ani słowa o mieście.
Westchnęłam. Naprawdę potrzebuję miejsca, gdzie będę bezpieczna. Z resztą, może Abhor pomoże mi nauczyć się, jak opanować ogień i lód, tak jak dziadek pomógł mi z wodą? Może.
Podjęłam decyzję. Odwróciłam się przodem do swojego nowego nauczyciela i wyciągnęłam rękę:
- Wolę, jak nazywa się mnie Laną.
Uśmiechnął się jadowicie i uścisnął moją dłoń.
- Witaj, w drużynie, Lano.

***

Byliśmy martwi. Daję słowo. Martwi towarzysko. Ale przynajmniej dalej miałem szansę skończyć szkołę.
Otóż to, kiedy Ashley przygotowywała się do wyczarowania tarczy, przy instytucie zjawiło się pogotowie katastroficzne miasta i, dzięki bogom, odgarnęły gruzy, w taki sposób, że mogliśmy wyjść cało z pułapki.
Od razu też oczywiście w ruch poszły gazety, mówiące o naszej porażce. A mówiłem, żeby zawiesić maskę na kołek?
Kiedy wróciliśmy do domu, uznałem, że potrzebuję trochę samotności. Mrucząc jakieś bezsensowne wymówki do przyjaciół, zamknąłem się w swoim pokoju. Zdjąłem maskę, kostium, zastępując je zwykłym t-shirtem i byle jaką parą spodni. Następnie usiadłem na wnęce okna i popatrzyłem na morze.
Kolejna porażka. Albo raczej kolejny podstęp genialnego złoczyńcy. Tylko, dlaczego tym razem, odwracał naszą uwagę? Co planował i dlaczego siedział cicho, aż tak długo?
Jednak wiedziałem, że to nie oznacza nic dobrego.

Nauczyciele robili cały czas kartkówki, sprawdziany, jakieś referaty, dlatego ostatnio nie mam na nic czasu, a porządki świąteczne robione przez moją mamusię mnie jeszcze bardziej dobijają... A kiedyś cieszyłam się na święta... W każdym razie trochę długo pisałam ten rozdział i jest nawet, nawet Blue_Light_Colorz_PDT_18


Ostatnio zmieniony przez Czyżuś dnia Pią 14:00, 21 Gru 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.iksiu.fora.pl Strona Główna -> Proza Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group

Theme xand created by spleen & Programosy.
Regulamin